Witojcie!
Ostatnie trzy wyjścia na sowy przyniosły pewne, choć nie oszałamiające wyniki.
2 marca wybrałem się na poszukiwania sów do znanego mi kompleksu leśnego. Pozbawiony latarki, ale będąc całe szczęście w posiadaniu rozładowującej się komórki i mapy leśnej pokluczywszy ponadplanowo, odnalazłem w końcu pożądaną trasę by nieco bardziej "liściastymi oddziałami" dotrzeć do dawnego stanowiska uszatek.
Księżyc w nowiu, a jednocześnie bezchmurne niebo dawały niesamowite poczucie ciemności i o ile nie leżał w lesie śnieg - co zdarzało się wcale nie tak rzadko, szło się niemal na oślep. Trasy prowadzące przez starsze drzewostany, poprzecinane zrębami nie przyniosły zamierzonych efektów i oprócz uciekających opodal saren innych stworzeń jednoznacznie nie udawało się zidentyfikować - o ile już coś usłyszałem. Oczywiście! Odgłosy psów z gospodarstw rozlokowanych wokół kompleksu znać było po cały lesie, a im dalej, tym bardziej wycie przypominało puszczyki. Nie było jednak nimi.
Kiedy zacząłem rozpoznawać okolicę stanowiska uszatki (o dziwo nie zmyliłem miejsca, mimo, iż przeprowadzono w między czasie pewne cięcia), otworzył się przede mną, jak całun niezmierzony gwiaździsty firmament, którego ciemne postrzępione krawędzie nikły w koronach drzew. Przepiękna sceneria! Raz jeden jedyny odezwała się także uszatka, było to jednak tak nieśmiałe, że do teraz żywię pewną wątpliwość. Cóż, będzie trzeba miejsce sprawdzić późniejszą wiosną i w okresie żebrania piskląt. Z tamtego też miejsca zdało mi się, iż słychać było puszczyka, jednak odległość tak zniekształcała głos, iż nie można wykluczyć, iż był to również pies.
3 marca, po przestudiowaniu zdjęć satelitarnych pod kątem odpowiednio dużych fragmentów zadrzewień liściastych, korzystając z kolejnej sowiej nocy wraz z Anią i jej rodzicami wybraliśmy się nad Wisłę. Kilkuset metrowej długości i około stu metrowej szerokości dojrzały las topolowo-dębowy uraczył nas przynajmniej 4 puszczykami (2-3 par). Z początku nieco nieśmiałe długo nie dawały się zwabić na głos emitowany przez ustnik fletu, jednak w końcu zachęcone rozpoczęły swoje arie. W pewnym momencie nawet zaczął się obawiać, iż spuszczą mi łomot. Samiec wkurzył się nie na żarty i w końcu należało odpuścić dalszą stymulację.
Po przejściu prawie całej długości lasu i przemarznięciu niemal na kość, po ok 2,5 godzinnej wycieczce wróciliśmy do Fordonu.
Aha! trzecie wyjście w zeszłą sobotę (9 marca) wraz z Moją O. i naszą przyjaciółką K. zrobiliśmy przejście po okolicach Śliwic w Borach Tucholskich. Puszczyki chyba wyczuwały nadciągającą z wiatrem zmianę pogody, ponieważ strasznie topornie reagowały na symulacje. O tyle ciekawe że pierwszy z nich odpowiedział w borze sosnowym, na głos uszatki.
W przyszłym tygodniu, o ile pogoda pozwoli spróbuję w dolinie Wisły (na północ od Fordonu) poszukać pójdziek. Najbliższe dni ma walić intensywny śnieg i nic nie zapowiada ocieplenia, więc nie wykluczone, że kolejne wyjścia będą w okolicach weekendu, tudzież Wielkiego Tygodnia.
Kuba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz