Prolog
26
stycznia otrzymałem telefon. "Obcy numer, ciekawe w jakiej sprawie” – pomyślałem. Akurat
oglądałem film para-przyrodniczy „zabójcza 60-tka” o najbardziej
niebezpiecznych zwierzętach świata – przynajmniej według jego głównego
narratora, ale to już inna historia.
A zatem obcy numer. Może propozycja pracy? Stety - niestety nie. Nie było to zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Dzwoniła do mnie pewna Pani z zapytaniem o ptakoliczenie. I wyjaśniło się, dlaczego nikt nie przyszedł w piątek: okazało się, iż dwa niezależne źródła w internecie podawały dwie odmienne daty: 25 oraz 27 stycznia, „… no i chciałam zapytać, czy to ptakoliczenie jutro się odbędzie się, czy już było, bo moja córka bardzo chciałaby wziąć w nim udział”…
Wiedziałem
już, co należy zrobić.
Rozdział I - It's show time!
Dziś musiało być lepiej. Miałem potwierdzone informacje o co najmniej 4 osobach (w tym mojej mamie, która zechciała wziąć udział w akcji). Około 8.20 Nikogo prócz nas jeszcze nie było. Kolejne autobusy wypuszczały swoich pasażerów na mroźne poranne powietrze, jednak żaden nie kierował się w stronę „pawiana z lornetką”. Do czasu, aż znienacka w zatoczkę autobusową wjechała wiśniowa gablota, a zdecydowany uśmiech zza szyby upewnił mnie, iż jej pasażerowie „mają coś do mnie”. W ten oto sposób na przystanku zaczęło robić się coraz to tłoczniej. Korzystając z okazji, że czekaliśmy wciąż na kilka osób z poślizgiem, pozałatwiałem trochę spraw formalnych: listę obecności, zgodę na wykorzystanie wizerunku. Gdy wszyscy się już zebrali należało się kilka słów wstępu: po co ptakolicz? co to, po co i na co OTOP, ptak zimy, ogólna trasa… Alleluja i do przodu! Trasą już mi znaną i szlakiem przetartym sprzed dwóch dni na zimowisko łabądziów. Po drodze, w przelocie słów kilka o mazurkach, które zaszczyciły nas swoją obecnością zaraz za przystankiem w liczbie pięciorga, o sikorach, kwiczole no i już jesteśmy!
Dziś musiało być lepiej. Miałem potwierdzone informacje o co najmniej 4 osobach (w tym mojej mamie, która zechciała wziąć udział w akcji). Około 8.20 Nikogo prócz nas jeszcze nie było. Kolejne autobusy wypuszczały swoich pasażerów na mroźne poranne powietrze, jednak żaden nie kierował się w stronę „pawiana z lornetką”. Do czasu, aż znienacka w zatoczkę autobusową wjechała wiśniowa gablota, a zdecydowany uśmiech zza szyby upewnił mnie, iż jej pasażerowie „mają coś do mnie”. W ten oto sposób na przystanku zaczęło robić się coraz to tłoczniej. Korzystając z okazji, że czekaliśmy wciąż na kilka osób z poślizgiem, pozałatwiałem trochę spraw formalnych: listę obecności, zgodę na wykorzystanie wizerunku. Gdy wszyscy się już zebrali należało się kilka słów wstępu: po co ptakolicz? co to, po co i na co OTOP, ptak zimy, ogólna trasa… Alleluja i do przodu! Trasą już mi znaną i szlakiem przetartym sprzed dwóch dni na zimowisko łabądziów. Po drodze, w przelocie słów kilka o mazurkach, które zaszczyciły nas swoją obecnością zaraz za przystankiem w liczbie pięciorga, o sikorach, kwiczole no i już jesteśmy!
Jako,
że tym razem słuchaczy miałem już nie tylko w postaci ptaków, które mogłyby
być średnio zainteresowane moimi wywodami opowiedziałem kilka słów o ptaku
zimy (czyt.: łabędziu), o jego historii w
naszym kraju w ostatnich stu latach, czym karmić, a czym może lepiej nie.
Towarzystwo o wyjątkowo szerokim zakresie wiedzy, jak na to, czego bym się spodziewał, wprawiało mnie w niemałą konsternację i obawę, iż większość z tego co mówię jest im doskonale znanym (chcę wierzyć, że choć częściowo się mylę).
Towarzystwo o wyjątkowo szerokim zakresie wiedzy, jak na to, czego bym się spodziewał, wprawiało mnie w niemałą konsternację i obawę, iż większość z tego co mówię jest im doskonale znanym (chcę wierzyć, że choć częściowo się mylę).
Łabędź niemy (Cygnus olor) z metalową obrączką na lewej nodze, oraz uczestnicy ptakoliczenia (Homo sapiens) zaaferowani obserwowacjami ;)
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Policzyliśmy
ptice (w większości łabędzia i krzyżówki), odczytaliśmy kilka obrączek, wśród
których na wspomnienie zasługuje wywołany wręcz przeze mnie żółty plastik i
ruszyliśmy z zamiarem osiągnięcia Wyspy Młyńskiej.
Niespodzianie,
już po kilku krokach powitało nas towarzystwo szalenie przesympatyczne: mazurkowo-sikorkowo-makolągwowe,
intensywnie poszukujące na przybrzeżnej wyschłej roślinności nasion. Przyfrunął
udający ziębę grubodziób, a potem jeszcze więcej sikor intensywnie
wyszukujących pokarmu.
Rozdział II: Mewy i rodzicielska edukacja przyrodnicza.
Kolejnym miejscem postojowym był „taras operowy” naprzeciw Wyspy Młyńskiej. Kilka nurogęsi i perkozek były miłym akcentem. Miejsce to okazało się jednak najstosowniejsze do powiedzenia słów kilku o innej rodzinie ptaków wodnych. Na krze rozsiadywały się szeroko mewska wszelkiej maści, gatunku i wieku: śmieszki, mewy siwe (czyli wg dawniejszej nomenklatury „pospolite ”) oraz mewy „w typie srebrzystej”. To ostatnie uproszczenie pozwala zazwyczaj w elegancki sposób przejść wokół niewygodnego tematu rozróżniania dużych mew, dawniej wliczanych do jednego gatunku. Obecnie dawna mewa srebrzysta podzielona jest na 3 odrębne gatunki: srebrzystą (trzymającą się głównie na północy kraju i przesuwającą się zasięgiem ku południowi), romańską (trzymającą się południa kraju) i białogłową (trzymającą się głównie południa i przesuwającą swój zasięg ku północy).
Po co o tym piszę? A no, ponieważ mieliśmy, miłą niespodziankę w postaci naszego południowego gatunku – mewy białogłowej i to przynajmniej w 2 egzemplarzach. Piszę: co najmniej dwóch, ponieważ może w związku z obecnością ptaków dorosłych udałoby się wyszukać kilka osobników także i wśród brązowych młodziaków. Ja jednak z pewnością bym się tego nie podjął.
Zdjęcie lewe: dorosła mewa białogłowa (Larus cachinans, po lewej) i mewy srebrzyste (Larus argentatus, pozostałe ptaki). Zdjęcie prawe: dorosła mewa białogłowa po prawej, pozostałe ptaki, to mewy srebrzyste.
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Zostawiając
mewy swojemu losowi nie omieszkałem skorzystać z okazji, by zachęcić jedenastoletnią
Anię – nad wyraz, jak na swój wiek zorientowaną w ptasim świecie do koła
ornitologicznego, którego prowadzącym mam nadzieję zostać już wkrótce (może jeszcze w
lutym). O ironio! Okazało się, że nasza młodsza koleżanka nie będzie
mieć do niego ze swojego domu dalej, niż dwa przystanki.
Przechodząc mostem obwieszonym setkami „kłódek miłosnych” na Wyspę Młyńską przez chwilę zachwycaliśmy się perkozkiem pływającym tuż pod naszymi nogami oraz nurogęsiami.
Para nurogęsi (Mergus merganser)
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Przeprowadziliśmy krótką pogawędkę o kaczkach i znajdowanych latem w miastach, i w lasach pisklętach ptasich. Czy powinno się je zabierać do domu, a może wręcz przeciwnie?
Pomijając kilkadziesiąt krzyżówek, kilka łabędzi i nurogęsiów, na uwagę zasługiwał tu na pewno tzw. „sołtys” – czyli krzyżówka nietypowego, częściowo leucystycznego (białego) ubarwienia, a oprócz niej przede wszystkim ni mniej, ni więcej, tylko bezmyślność ludzka.
Pomijając kilkadziesiąt krzyżówek, kilka łabędzi i nurogęsiów, na uwagę zasługiwał tu na pewno tzw. „sołtys” – czyli krzyżówka nietypowego, częściowo leucystycznego (białego) ubarwienia, a oprócz niej przede wszystkim ni mniej, ni więcej, tylko bezmyślność ludzka.
Kwiczoł (Turdus pilaris).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Samiec nurogęsi (Mergus merganser)
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Krzyżówka (Anas platyrhynchos).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Edukacja przyrodnicza kierowana do najmłodszych, co więcej przez ich rodziców, to rzecz chwalebna, godna pochwały i naśladowania. Jednak robiona bez pomyślunku, jak w każdym przypadku przynosić może więcej szkody, niż pożytku. Można przemilczeć karmienie kaczek chlebkiem, ale rzucanie piętek chleba do wody, niemal w całości z argumentem „no, bo to była sama końcówka” woła o pomstę do nieba, szczególnie, gdy, bądź, co bądź łakome – owszem, trzeba to otwarcie powiedzieć - ptaki starają się w takiej postaci je łykać.
Samica nurogęsi (Mergus merganser); mewa siwa (większa, Larus canus) i śmieszka (mniejsza,.Chricocephalus ridibundus).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Nie zdziwiłbym się, gdyby obcierały sobie przy tym przełyk, lub od czasu do czasu zwyczajnie robiły sobie poważną krzywdę. Spróbujcie połknąć połówkę piętki chleba naraz, gdy cała jedna jej strona jest dodatkowo twardą skórą, bo przecież właśnie to robią karmione chlebem ptaki.
Rozdział III: Ale Kanał!
Przeszliśmy do Parku nad Starym Kanałem Bydgoskim. Przywitało nas tam właściwie to samo towarzystwo, co przed dwoma dniami, wyłączając tym razem jednak wyznawców „Prawdy” (czyt.: ŚJ.). Już od wejścia naliczyliśmy kilkadziesiąt gołębi i gawronów, a z tego ptasiego tłumu wyłuskaliśmy także bardzo oryginalną kawkę. Jej cechą charakterystyczną były szerokie symetryczne białe brwi, włosy nosowe i pojedyncze pióra skrzydeł. Leucystyczna kawka dała się skusić na kawałek chlebka. Na szczęście krukowate nie są tak nieprzyzwoicie obżarte, by starać się łykać w całości wszystko, co im się rzuci, a jednocześnie na tyle rozgarnięte, by porwać kawałek i nie czekać na oklaski i fotografie. Dlatego też łatwo było ją zachęcić do zbliżenia się do nas, natomiast zatrzymać ją dłużej – nie.
Park okazał się najatrakcyjniejszym miejscem wycieczki. Spotkaliśmy tam wszelkie krukowate (z pominięciem górskiej orzechówki , leśnego kruka, czy rzadkiego u nas czarnowrona). Obejrzeliśmy powieszone na drzewach budki lęgowe dla gniazdujących w dziuplach kaczek, takich, jak nurogęś, czy gągoł i odnotowaliśmy ślady jakiegoś niedużego łasicowatego o bliżej niesprecyzowanej przynależności taksonomicznej. Krzyżówki dawały nam się we znaki, skupiając się na minimalnej powierzchni kanału, na niezamarzniętych oczkach, po kilkaset ptaków. Tu także udało się zlokalizować "sołtysa":
Językoznwstwo
Tu także wywiązał się temat odmiany przez przypadki tracza nurogęsia. Postanowiłem sprawę zbadać i poszperać. Nie przychodzi mi to łatwo, ale jeśli o reguły języka polskiego chodzi, to są nieubłagane i z pewnością nie przychylne powszechnej (wśród ornitologów) wersji. Nazwa "tracz nurogęś" składa się z dwóch rzeczowników: jeden rodzaju męskiego (tracz), drugi żeńskiego (nurogęś). Odmieniając pełną nazwę gatunku, każde ze słów przybiera swoją formę adekwatną do rodzaju: tracz nurogęś, tracza nurogęsi, o traczu nurogęsi.
Póki podmiotem głównym jest "tracz" (tzn póki stosujemy pełną, dwuczłonową nazwę), mamy do czynienia z tym traczem nurogęsią. Jeśli jednak pomijamy słowo "tracz", chcąc nie chcąc, wbrew utartemu wśród ornitologów zwyczajowi, winniśmy powiedzieć: zanurkowała ta nurogęś, widziałem tą nurogęś, siedzi ta nurogęś.
A tu znajduje się link do ciekawego artykułu i dyskusji na ten temat. Proszę o wybaczenie tych, którym usilnie tłumaczyłem, że jest to ten nurogęś. Jest to ten tracz nurogęś, ale ta nurogęś.
Polski język, trudna mowa :).
Przeszliśmy do Parku nad Starym Kanałem Bydgoskim. Przywitało nas tam właściwie to samo towarzystwo, co przed dwoma dniami, wyłączając tym razem jednak wyznawców „Prawdy” (czyt.: ŚJ.). Już od wejścia naliczyliśmy kilkadziesiąt gołębi i gawronów, a z tego ptasiego tłumu wyłuskaliśmy także bardzo oryginalną kawkę. Jej cechą charakterystyczną były szerokie symetryczne białe brwi, włosy nosowe i pojedyncze pióra skrzydeł. Leucystyczna kawka dała się skusić na kawałek chlebka. Na szczęście krukowate nie są tak nieprzyzwoicie obżarte, by starać się łykać w całości wszystko, co im się rzuci, a jednocześnie na tyle rozgarnięte, by porwać kawałek i nie czekać na oklaski i fotografie. Dlatego też łatwo było ją zachęcić do zbliżenia się do nas, natomiast zatrzymać ją dłużej – nie.
Kawka (Corvus monedula) z tyłu i gawron (C. frugilegus) z przodu.
Prawa autorskie do zdjęcia: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Park okazał się najatrakcyjniejszym miejscem wycieczki. Spotkaliśmy tam wszelkie krukowate (z pominięciem górskiej orzechówki , leśnego kruka, czy rzadkiego u nas czarnowrona). Obejrzeliśmy powieszone na drzewach budki lęgowe dla gniazdujących w dziuplach kaczek, takich, jak nurogęś, czy gągoł i odnotowaliśmy ślady jakiegoś niedużego łasicowatego o bliżej niesprecyzowanej przynależności taksonomicznej. Krzyżówki dawały nam się we znaki, skupiając się na minimalnej powierzchni kanału, na niezamarzniętych oczkach, po kilkaset ptaków. Tu także udało się zlokalizować "sołtysa":
Krzyżówka (Anas platyrhynchos).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Językoznwstwo
Tu także wywiązał się temat odmiany przez przypadki tracza nurogęsia. Postanowiłem sprawę zbadać i poszperać. Nie przychodzi mi to łatwo, ale jeśli o reguły języka polskiego chodzi, to są nieubłagane i z pewnością nie przychylne powszechnej (wśród ornitologów) wersji. Nazwa "tracz nurogęś" składa się z dwóch rzeczowników: jeden rodzaju męskiego (tracz), drugi żeńskiego (nurogęś). Odmieniając pełną nazwę gatunku, każde ze słów przybiera swoją formę adekwatną do rodzaju: tracz nurogęś, tracza nurogęsi, o traczu nurogęsi.
Póki podmiotem głównym jest "tracz" (tzn póki stosujemy pełną, dwuczłonową nazwę), mamy do czynienia z tym traczem nurogęsią. Jeśli jednak pomijamy słowo "tracz", chcąc nie chcąc, wbrew utartemu wśród ornitologów zwyczajowi, winniśmy powiedzieć: zanurkowała ta nurogęś, widziałem tą nurogęś, siedzi ta nurogęś.
A tu znajduje się link do ciekawego artykułu i dyskusji na ten temat. Proszę o wybaczenie tych, którym usilnie tłumaczyłem, że jest to ten nurogęś. Jest to ten tracz nurogęś, ale ta nurogęś.
Polski język, trudna mowa :).
Podczas przerwy herbatkowej parkowe krukowate otrzymały od nas kilka garści orzechów, a ludzie materiały promocyjne. Przy okazji
rozpropagowałem także, korzystając z przywiezionych ze sobą zdjęć obozy
ornitologiczne oraz koordynowaną i prowadzoną w
Bydgoszczy przez Dawida „Dave’a” Kilona akcję obrączkowania „karmnik”.
Rozdział IV: Drobniaki ptasie
Wracając
drugim brzegiem kanału zetknęliśmy się z kilkoma nowymi gatunkami wróblowatych:
gilami, sikorkami ubogimi i w końcu pełzaczami. Te ostatnie wywołały nie lada
poruszenie. Niezbyt chętne do śpiewania, nie ułatwiały nam możliwości ich
identyfikacji do gatunku, rozpoczęła się obława z użyciem ciężkiego sprzętu (optycznego).
Trochę to kosztowało nas biegania i refleksu, a okolicznych właścicieli
ziemskich niepokojów obficie podszytych podejrzliwością („Przepraszam, a co
Państwo tu tak fotografują??”).
W końcu, gdy już niemal straciłem nadzieję, iż uda się osiągnąć zdobycz precyzyjnym i skutecznym strzałem migawki aparatu, oceniając na podstawie zamazanych zdjęć możliwość właściwego oznaczenia, spojrzałem niepewnie przed siebie i przez moment (tracąc cenne sekundy) zdębiałem.
W czasie, gdy ja byłem zajęty pojękiwaniami nad trudnym losem terenowca, moja zdobycz, jak gdyby nigdy nic siedziała niemal nieruchomo. Na pniu. Trzy metry ode mnie.
Tak powstały te zdjęcia, pozwalające oznaczyć gatunek do pełzacza ogrodowego.
W końcu, gdy już niemal straciłem nadzieję, iż uda się osiągnąć zdobycz precyzyjnym i skutecznym strzałem migawki aparatu, oceniając na podstawie zamazanych zdjęć możliwość właściwego oznaczenia, spojrzałem niepewnie przed siebie i przez moment (tracąc cenne sekundy) zdębiałem.
Pełzacz ogrodowy (Certhia brachydactyla).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
W czasie, gdy ja byłem zajęty pojękiwaniami nad trudnym losem terenowca, moja zdobycz, jak gdyby nigdy nic siedziała niemal nieruchomo. Na pniu. Trzy metry ode mnie.
Pełzacz ogrodowy (Certhia brachydactyla).
Prawa autorskie do zdjęć: Jakub Marciniak. W przypadku chęci użycia, napisz do mnie!
Tak powstały te zdjęcia, pozwalające oznaczyć gatunek do pełzacza ogrodowego.
Na zakończenie, kiedy zbliżaliśmy się już do ronda Grunwaldzkiego i lada moment każdy z nas miał udać się w swoją stronę, dostrzegliśmy lecącego na tle nieba dorosłego myszołowa (z pewnością innego, niż ten przed dwoma dniami).
"Do
widzenia" zaś, powiedziała nam nasza białobrewa kawka, która tym razem już dużo chętniej dawała nam się sfotografować.
Prawa autorskie do zdjęcia: Karol Sitarek. W przypadku chęci użycia, pisz na adres: kudlatty1@wp.pl!
Epilog: Wyniki
Było
przemiło i mam nadzieję, iż będą jeszcze okazje do wspólnych wyjść, a wszystkim
uczestnikom serdecznie dziękuję za ich przybycie, tolerancje dla moich
umiejętności nie bardzo krasomówczych i cierpliwość, okazaną podczas oczekiwania
na tę relację!
Udało nam się zaobserwować 29 gatunków. Na całe szczęście najliczniejszym
nie okazał się być gołąb miejski, czego się obawiałem.
Trzy najliczniejsze gatunki:
Trzy najliczniejsze gatunki:
1. krzyżówka 783
2. gołąb miejski121
3. łabędź niemy 92
2. gołąb miejski121
3. łabędź niemy 92
Pełna lista obserwowanych ptaków:
1. perkozek 2
2. łabędź niemy 92
3. kaczka krzyżówka 783
4. nurogęś 22
5. myszołów 11. perkozek 2
2. łabędź niemy 92
3. kaczka krzyżówka 783
4. nurogęś 22
6. mewa srebrzysta 25
7. mewa śmieszka 498. mewa siwa 60
9. mewa białogłowa 2
10. gołąb miejski121
11. dzięcioł duży 312. kos 6
13. kwiczoł 5
14. sikorka bogatka 50
15. sikorka modra 6
16. sikorka uboga 2
17. kowalik 6
18. pełzacz ogrodowy 1,19. pełzacz sp. 1 (nieoznaczony do gatunku)
20. sroka 22
21. kawka 24
22. gawron 32
23. wrona 15
24. sójka 5
25. wróbel 27
26. mazurek 28
27. dzwoniec 2
28. makolągwa 3
29. grubodziób 2
30. gil 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz