niedziela, 9 grudnia 2012

Na Mikołajki

Był 6 grudnia. Z okazji wolnego dnia, a przede wszystkim sprzyjającej pogody (o co ostatnie dwa tygodnie w Bydgoszczy bywało trudno) ruszaliśmy na ptaki. Ponadto dawno nie miałem okazji do wypadów w teren, a skoro okazja nadarzała się sama w postaci sprawdzonego towarzysza, należało z niej skorzystać!
Miało być nas dwóch. Dave i ja.

Przygotowany dzień wcześniej plecak  zamieniłem w ostatniej chwili na prostą torbę przez ramię (nieco tylko większą, od standardu). Tym razem nie potrzebowałem wielu rzeczy, pomijając ubiór. Wczesno-poranne -10' C podniosło się do -6. Był to obiecujący wyniki, choć nadal częściowo studził moje emocje. Termos niestety 500 km od domu, pozostawał poza moim zasięgiem, a zatem należało żywic nadzieję, że D. będzie uzbrojony w podobne żelastwo, które przy tych warunkach w zabieranym ekwipunku chcąc-nie chcąc pozostawało sprzętem co najmniej niezbędnym.
Przed wyjściem przygotowałem sobie kanapki. Już wtedy miałem niejasne poczucie, że wrócą nietknięte do domowej lodówki. Lornetka wyczyściłem, buty wypastowałem, a groźbę nieszczęścia, którą wieściły gładkie powierzchnie podeszew odsunąłem w podświadomość.
Ostatnia kontrola: notes, długopis, ołówek, "Collins", portfel i.. ewentualnie dokumenty są. Można ruszać, a więc na ptaki!

Będąc w stałym kontakcie telefonicznym z D. wyszedłem na tyle wcześniej, by zdążyć kupić bilety i przejść z powrotem na drugą stronę ulicy, tymczasem autobus już wjeżdżał na przystanek.
"To ten, czy nie ten?" zastanawiałem się, wobec braku jakichkolwiek sygnałów potwierdzających z jego wnętrza. "Jednak nie ten" - pomyślałem, lecz w tym właśnie momencie ze środka wyłoniła się pospiesznie znajoma, wygolona głowa, ewidentnie zwracająca się do mnie po imieniu. Czyli jednak to był ten autobus. Wsiadłem pospiesznie do środka.

W ciągu kilku minut osiągnęliśmy pętlę na osiedlu Tatrzańskim (pewne powiązanie z górami istnieje, ale o tym może później). Zaraz po tym, jak kierowca wyprosił nas z pojazdu (byliśmy bowiem nazbyt zagadani, by zwrócić uwagę na przystanek za oknem) ruszyliśmy drogą wyjazdową w kierunku Strzelców Górnych. Niebo było bezchmurne i na najbliższe godziny nie przepowiadało załamania pogody. D. liczył na przelot ptaków szponiastych, wspominając zeszłozimową obserwację drzemlika, czy 200 myszołowów podążających wzdłuż doliny Wisły.

Nad nami, z lewej strony ciągnęła się krawędź terasy nadzalewowej (por. wyż. osiedle Tatrzańskie), po prawej zaś łąki i pola. Gdzieś za nimi wiła się Wisła.

Pierwsze ptaki trzymały się głównie drzew  i krzewów wzdłuż ulicy.
Przywitały nas na początek dwa dzięcioły duże, polująca pustułka, myszołów i różnoraka drobnica ptasia o charakterze łuszczakowo-trznadlowym: czyże, bogatki, dzwońce, trznadle, potrzeszcze,  a nawet, co było miłą niespodzianką samiec potrzosa siedzący na linii wysokiego napięcia.


Na zdjęciu niestety tylko potrzeszcz (Milaria calandra). Prawa autorskie do zdjęcia: D. Kilon.
Chcesz skorzystać, napisz do autora: dawid_kilon@wp.pl.

 
Odwiedziliśmy także uroczysko "Prądno", gdzie z dużym zaskoczeniem obserwowałem po raz pierwszy łan, skrzypu zimowego, pokrywającego całe dno niewielkiego łęgu.

 Skrzyp zimowy (Equisetum hyemale). Co do oznaczenia ufam D., choć na pierwszy rzut oka wydaje się zgadzać
Prawa autorskie do zdjęcia: D. Kilon. Chcesz skorzystać, napisz do autora: dawid_kilon@wp.pl.


Wspięliśmy się na szczyt terasy nadzalewowej, skąd mieliśmy szeroki pogląd na całą okolicę. Buty wprawdzie, co jakiś czas przypominały mi, o możliwości skręcenia kostki, jednak nie były przy tym zbyt uporczywe.
Spędziliśmy na szczycie około godziny, licząc na jakiś przelot szponiastych, ale nic wielkiego nie osiągnęliśmy - poza tym, że D. w między czasie zdążył udzielić jeszcze telefonicznego wywiadu nt. ekspertyz ornitologicznych w budynkach poddawanych ociepleniom. Z ciekawszych rzeczy zaczęliśmy obserwować jedynie pogarszanie się warunków widoczności, ale w większym stopniu nie mogło ono raczej zagrozić naszym dzisiejszym obserwacjom. Niemniej w końcu należało stamtąd zejść z powrotem na dół.

W tych okolicach dały nam się podpatrzeć, lub posłyszeć: dzięcioł zielony i czarny, gile, kosy i duże, co najmniej kilkusetne stado kwiczołów, żerujących na owocach prawdopodobnie głogu, lub tarniny.

Miłymi akcentami po zejściu były także obserwacje polującego srokosza, mieszane stado ok 70 gęsi (zbożowych i białoczelnych) oraz ~35 czajek, czy krogulec.
Nim niespodziewanie (jak dla mnie) dotarliśmy do Wisły dały o sobie znać jeszcze czarnogłówka, żerujące na żołędziach sójki i kruk.

A nad Wisłą? Bryndza...
Owszem kilka (-naście) krzyżówek, pojedyncze duże mewy w typie m. srebrzystej, dwa łabędzie nieme, kilka nurogęsiów, 1 (słownie: jeden) samiec gągoła i myszołów. Jednak pozytywnie zaskoczyły nas także przelatujące siewki złote w liczbie blisko 50 ptaków.

 Siewki złote (Pluvialis apricaria). Prawa autorskie do zdjęcia: D. Kilon.
Chcesz skorzystać, napisz do autora: dawid_kilon@wp.pl.

Trzeba było to uczcić, a więc: kubek ciepłej herbaty na dostarczenie odrobiny energii

Pozostawiwszy rzekę swojemu nurtowi ruszyliśmy pomału w drogę powrotną. Przekroczyliśmy wał i weszliśmy na stosunkowo nową ścieżce przyrodniczą oprowadzającą turystów po kilku starorzeczach rozlokowanych wokół oczyszczalni ścieków (choć właściwiej byłoby powiedzieć, że to oczyszczalnia jest ulokowana wśród starorzeczy). Również tu udało się pewną miłą oku obserwację zanotować, a były to świstun i cyraneczki w liczbie 17 ptaków.



Para cyraneczek (Anas crecca) wraz z samcem krzyżówki (Anas platyrhynchos). Prawa autorskie do zdjęcia: D. Kilon.
Chcesz skorzystać, napisz do autora: dawid_kilon@wp.pl.

Oprócz tego "zaszczyciły" nas czapla, szczygieł, dzwońce, nurogęś, 2 myszołowy i wszelakie "kruki" (używam tego sformułowania z pewnym przekąsem, w kontekście tekstu "Obserwacje terenowe - początki"). Przekrój krukowatych rozciągał się od kawki, po kruka (oczywiście bez czarnowrona, chyba, że się schował pośród innych :) ).
 
W końcu dotarliśmy z powrotem do siedzib ludzkich i do pętli autobusowej. Dla D. to nie był jeszcze koniec wyjścia. Zamierzał udać się tego dnia również nad Brdę. Dla mnie obserwacje były jednak już zakończone, a szkoda...
Z zadowoleniem spostrzegłem, iż mimo wyraźnie chłodnej aury, nie udało nam się przemarznąć, a obserwacje, choć najbliższej okolicy, z całą pewnością warte były wyjścia (to z kolei w kontekście postu "Ptasia Polska - wstęp") ;).

Chętnie przeczytam wasze opinie o poście i forum. Nie krępujcie się zarzucić mnie kreatywną krytyką (podkreślam: kreatywną). :)

2 komentarze:

  1. Relacja z wyprawy, fajna sprawa :-) Od Mikołaja byłeś jeszcze na jakieś ciekawej wyprawie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadając na Twoje pytanie:
      byłem po tamtym wyjściu w terenie, choć nie pisałem relacji.
      Z dzisiejszej (a właściwie już wczorajszej) jednak napiszę, starając się to zrobić możliwie szybko. :)

      Usuń